literature

Zla Krew, czesc pierwsza

Deviation Actions

Bjornieman's avatar
By
Published:
541 Views

Literature Text

„Poziom korupcji w Polsce się zwiększa, jak to było wczoraj to jest tajemnica najgłębsza, na pewno coś piłem i na pewno coś paliłem, to jest jak z Ioneski, takiej Ionesco-groteski…” pomyślałem, przecierając oczy. Powiedzieć, że łeb napierdalał mnie jak skurwysyn, byłoby zbyteczną delikatnością. Podkoszulka kleiła się do mnie, przesiąknięta… Wzdrygnąłem się. Przecież nie byłem moją własną matką i nawet pijany jak kłoda wiedziałem, gdzie i jak rzygać. A mianowicie – priorytetowo. Do muszli, w razie braku muszli – do umywalki, w razie braku umywalki – złapać możliwie największą pustą miskę. Oczywiście pochylając się do przodu, aby nie zabrudzić garderoby.
Spojrzałem na zegarek. Trzecia po południu. Potem zlustrowałem okolicę. Leżałem na kremowej kanapie moich starych, głową w stronę okna. W niemal pełnym stroju, za wyjątkiem płaszcza. Ból głowy powstrzymywał mnie przed wszelakimi próbami retrospekcji. Zwlekłem się z łóżka i nieprzytomnym wzrokiem potoczyłem wokół.
Niemalże cały przód mojej grafitowej (oryginalnie czarnej, tak się kończy pranie w zwykłych proszkach zamiast płynu do ciemnych tkanin) koszulki był pokryty ciemnym i niezbyt przyjemnie pachnącym czymś. Płaszcz, uświniony tym samym na większości przetarć, leżał w progu pokoju. Poprawiłem okulary, podniosłem płaszcz i odwiesiłem go na wieszak. Potem powędrowałem do łazienki w poszukiwaniu pierwszych lepszych maxpainów. Nieszczególnie uśmiechał mi się bowiem wyraz twarzy zdradzający permanentne zatwardzenie bądź podobnego kalibru dolegliwość.
Pierwsze trafiły się niebieskie tabletki. Innymi słowy – weź, a obudzisz się we własnym łóżku, nie pamiętając nic z tego całego cyrku. Ketonal forte, środek, którego jedną tabletką można było znieczulić słonia albo moją starą (różnica w wadze naprawdę niewielka). Popić wodą z kranu, zdjąć podkoszulkę…
Mam łeb jak śmietnik. Zawsze, kiedy nie trzeba, znajduję w nim jakieś nieistotne bzdety, które potem ponownie przetwarzam przez jakiś kwadrans i znowu zapominam. Ani to jakoś szczególnie szkodliwe dla zdrowia i społeczeństwa, ani ja szczególnie zmotywowany do wizyty u doktora od czubków – jeszcze dostałbym żółte papiery za inną, przypadkiem ujawnioną dolegliwość i dopiero byłyby jajca.
Właśnie wtedy przypomniała mi się jedna z mądrości Internetu, a mianowicie tak zwany „terminator”. Stwierdziłem, że skoro i tak wyglądam jak zarzygany chochoł, to wrzucę wszystkie moje łachy do pralki, a sam udam się do wanny. I tu właśnie anegdotka o Terminatorze.
Przyklęknąłem w wannie w pozycji Terminatora podróżującego w czasie, puściłem wodę, zamknąłem oczy i zacząłem mruczeć wiadomy motyw skomponowany swego czasu przez Brada Fiedela, próbując wyobrazić sobie Arnolda w ciemnych okularach, skórzanej kurtce i z siedmiocalowym Hardballerem w łapie. Podobno pomagało to niektórym przejść przez dzień z nastawieniem bezdusznego cyborga. Niestety, próbując wstać zahaczyłem głową o radośnie pryskającą wodą słuchawkę od prysznica. I chuj strzelił cały wspaniały efekt.
Umyłem się więc, już bez ceremonii, okręciłem dupę ręcznikiem i poczłapałem po świeże ciuchy. Od bokserek w banknoty dolarowe poczynając. Potem zabrałem się za ustalanie, co robiłem pomiędzy ósmą wieczorem poprzedniego dnia, a chwilą obecną. Coś mi świtało, że zdarzyła mi się kolizja z jakimś menelem, ale sen niewątpliwie erotyczny z moją byłą w głównej roli kobiecej uznałem za alkoholowy majak i nic więcej.
Dopóki oczywiście nie sięgnąłem po komórkę, na której znalazłem cztery nieodebrane połączenia, SMS-a z żądaniem natychmiastowego stawienia się w miejscu zamieszkania mojej byłej i nagranie na poczcie głosowej. O wilku mowa. Niepewnie wybrałem numer Wiolki.
-Cześć… - miauknęła słabym głosem.
-Cześć. – odparłem schrypniętym i skacowanym tonem, wyraźnie wskazującym na mój stan. – Skąd ten przypływ czułości?
Zatkało ją. Całe pięć sekund milczenia, potem nerwowe jąkanie się.
-To… to nie pamiętasz? Wszedłeś oknem i…
Tak. Ja i wchodzenie oknem na drugie piętro. Co ja jestem? Batman? Spiderman? A może jakaś wariacja Daredevila, ślepa z miłości?
-Eeee…Co? – zabrzmiało to wyjątkowo głupkowato. Nic dziwnego. Na takie rewelacje każdy by zgłupiał.
-Przyjedź…
-Dobrze…Daj mi pół godziny.
Przeliczyłem fundusze. Akurat starczało na bułę z kurczakiem, więc po drodze zaopatrzyłem się w jedną i w rekordowym czasie dwudziestu dwóch minut znalazłem się na wycieraczce mojej byłej.
Wyglądała równie nieciekawie co ja. Z tą tylko różnicą, że na szyi miała malinkę ze śladami czyjegoś uzębienia. I niemal natychmiast po zamknięciu za mną drzwi dała mi w pysk. Ot, terapia szokowa.
-Za co?! – zapytałem poważnie wstrząśnięty.
-Za to. – wskazała na swoją malinkę. – Jak ja się wytłumaczę Adrianowi?!
-Zaraz. Zaraz. Zaraz. Stop, hammertime. – wykrztusiłem. – Chcesz mi powiedzieć, że to niby moja robota?
-Brawo, Sherlocku.
Sprawdziłem językiem stan mojego uzębienia. Kły miałem normalnej długości, co w porównaniu ze śladami na szyi Wiolki nakazywało mi wątpić w zasadność jej pretensji.
Poczłapałem za nią do kuchni, usiadłem na stołku… Miałem pytania. Całą masę pytań.
-Tylko cię pogryzłem? – zapytałem niepewnie.
Odwróciła się, potrząsnęła głową, odrzucając pukiel włosów opadający jej na oko, i spojrzała na mnie.
-Około północy w dziwny sposób znalazłeś się na parapecie i zacząłeś dobijać się do okna. To nie było szczególnie uprzejme, ale ci otworzyłam. Byłeś cały uświniony krwią, więc zaoferowałam ci, żebyś skorzystał z łazienki i doprowadził się do porządku.
-To miłe. – mruknąłem. – Co było dalej?
O herbatę nawet nie musiałem prosić – na szafce dwa kubki już czekały na wrzątek z elektrycznego czajnika.
-Dalej było…dziwnie.
I to mówiła mi miłośniczka horrorów, wampirów i podobnej tematyki. Słowo „dziwnie” użyte w charakterze ostatecznej definicji nie było w jej stylu. Spodziewałem się porównania do jakiegokolwiek filmu czy książki o wampirach, jak szmirowata by nie była.
-Jak zwykle patrzyłeś mi w oczy i mówiłeś, że mnie kochasz…
-Nie jestem zaskoczony, choć ostatnio czuję się w twoim towarzystwie… cokolwiek niezręcznie.
-Tak, ale… ja w to uwierzyłam. Potem mnie objąłeś, zaprowadziłeś do łóżka…
Zaczęło się robić ciekawie. Nawet bardzo. Nie wiem, co piłem, ale musiałem po tym nabrać nielichej fantazji, żeby wchodzić do ukochanej oknem, uwodzić ją i gryźć.
-I kochaliśmy się. Właśnie wtedy mnie ugryzłeś.
-O kurwa.
Kto kogo lepiej urządził? Oto było pytanie. Takich rewelacji nie można było po prostu przyjąć. Wstałem.
-Zaraz. Czy ty sama w to wierzysz?
-Co się z tobą dzieje? Przecież widzisz…
-Widzę i nie wierzę. Chcesz mnie strzelić w mordę po raz drugi?
-To dobry pomysł, ale nie skorzystam. – odparła, odwracając się po czajnik.
Odstawiłem stołek pod ścianę i oparłem się wygodnie. Patrzyłem na nią, jak krząta się przy herbacie i po raz kolejny zadałem sobie pytanie, co też spieprzyłem.
Wiolka przypominała bowiem jakieś mangowe zwierzątko, małe, bezbronne, z wielkimi, lśniącymi oczami. Nic, tylko ją przytulić, dotknąć policzkiem jej miękkich, czarnych włosów i zacząć mruczeć do ucha.
Zastanawiałem się, co było najgorsze – to, że poszedłem z nią do łóżka, czy to, że poszedłem z nią do łóżka po tym, jak się rozstaliśmy, czy to, że użyłem jakiejś brudnej sztuczki, żeby pójść z nią do łóżka, czy to, że ni cholery nie pamiętałem, jaka to była sztuczka.
-Ale dlaczego dałaś się ugryźć? Po czymś takim powinnaś mnie momentalnie wywalić za drzwi.
Odstawiła gwałtownie czajnik i spojrzała na mnie.
-Nie pamiętam nawet, kiedy to zrobiłeś. Przecież bym poczuła, ale…
Oboje w jednej chwili wpadliśmy na ten sam pomysł. Godna podziwu zgodność.
-Przecież to nie mogło być jak w głupiej grze fabularnej! – wypaliłem.
-To pewnie było jak w Maskaradzie. – wypowiedziała w tej samej chwili Wiolka.
Zsunąłem okulary na koniec nosa, spojrzałem jej w oczy, przełknąłem ślinę i delikatnie acz stanowczo poprosiłem ją o coś.
-Przytul mnie, Maleństwo.
Popatrzyła na mnie zdumiona. Wstałem i wtedy podeszła do mnie. Objęła mnie mocno, więc zrobiłem to samo.
-Mru? – zapytałem. Spojrzała na mnie.
Pocałowałem ją w usta. A potem jeszcze raz. Wiola uwiesiła mi się na szyi, spróbowałem ją podnieść…
Zrobiło mi się gorąco. Miałem wrażenie, że nic nie waży. Dotknąłem ustami śladu po ugryzieniu na jej szyi, zamknąłem oczy…
Stało się coś dziwnego. Poczułem smak krwi, zapach jej ciała stał się dużo wyraźniejszy, zaczęła drżeć… Poruszyła głową, jej policzek dotknął mojej skroni. Westchnęła, wplotła palce w moje włosy…
Otworzyłem oczy i posadziłem ją na stole. Cofnąłem się o krok. Ślad na jej szyi był pokryty świeżą krwią. Jakby ktoś zostawił tam dwie czerwone plamki.
Pstryknąłem palcami. Wiola spojrzała na mnie, lekko zmieszana.
-Właśnie się namiętnie przelizaliśmy.
-Ty i twoja delikatność… - mruknęła.
Podałem jej papierowy ręcznik.
-Spróbuj wytrzeć sobie szyję.
Oderwała kawałek, starła krew… Akurat to nie działało jak w grze fabularnej. Nadal miała ślady, ale tym razem już nieco mniej rzucające się w oczy. Spojrzała na mnie…
Jeszcze raz przytuliła się do mnie, najwidoczniej interesując się moim tętnem.
-Bije. – stwierdziłem. – Chyba, że ostatnio wyrosły gdzieś wampiry, które chodzą po ulicach w dzień, są w stanie nasycić głód kurczakiem z Kentucky i cykają. Może wreszcie napijemy się herbaty?
Zeskoczyła ze stołu i podała mi kubek. Wydawała się równie zaskoczona całą sytuacją, chociaż o wampirach wiedziała prawdopodobnie więcej ode mnie. Spojrzałem na zegarek.
-Mamy parę godzin zanim jakiś zeźlony krwiopijca zacznie mnie ścigać, więc… Masz jakiś pomysł, co mi się przydarzyło?
-Wiesz, hrabia Drakula mógł bez problemu chodzić w dzień. Nie cieszyłabym się tak na twoim miejscu.
-Miał cały dzień na uziemienie mnie, kiedy smacznie sobie spałem. Nie skorzystał, bo pewnie nie mógł.
Pociągnąłem łyk herbaty i moim ulubionym złośliwym tonem dodałem:
-Jego strata.
-W nocy przyszedłeś cały zakrwawiony, jakbyś komuś odgryzł głowę. Jakimś cudem wspiąłeś się, wskoczyłeś albo wleciałeś na mój parapet. A teraz przejechałeś przez pół miasta w środku dnia, wyglądasz na całkiem żywego…
-Choć nieco skacowanego. – przerwałem. W kabarecie, tak samo jak i w życiu (przynajmniej w tym popapranym kraju), wyczucie rytmu było dość istotne.
-I nadal używasz czegoś, co wygląda jak typowa wampirza hipnoza, więc sama się zastanawiam, co się z tobą stało.
-Nie tylko hipnozy, kiedy posadziłem cię na stole, prawie nic nie ważyłaś, więc i… - zaśmiałem się nagle, przypominając sobie mój nocny wyczyn. - …Potencji nabrałem.
-Bardzo śmieszne. – odcięła się Wiolka. – Nie masz gorączki? Bo…tak jakoś wyglądasz. Jesteś zaczerwieniony.
-Nie… - odpowiedziałem. – Chociaż zrobiło mi się gorąco, gdy cię podnosiłem, może to dlatego.
To było naprawdę chwytające za serce. Niby mnie nie kochała, ale miałem wrażenie, że nadal troszczyła się o mnie.
-Jutro też będę mógł wpaść? – zapytałem znad kubka.
-Kiedy? W nocy, przez okno?
-Niekoniecznie. Raczej wczesnym popołudniem. Rano umówiłem się na strzelankę, a wszyscy moi kumple twierdzą, że po południu będą zajęci, więc mogę wpaść i dalej będziemy się zastanawiać, co mi się przydarzyło.
-O której? Bo o osiemnastej przychodzi do mnie Adrian…
-To może jednak nie. – wycofałem się dyskretnie.
Rozmawialiśmy, przerzucając się teoriami, co wcale nie pozwalało mi przypomnieć sobie zajść poprzedniej nocy. Na szczęście byłem na tyle dobrze wychowany, że nie zapytałem ani o wynik testu ciążowego, ani o to, czy jestem dobry w łóżku. Żadna kobieta przy zdrowych zmysłach nie przyznałaby się, że jest w ciąży ze swoim byłym, zwłaszcza gdy ten ze łzami w oczach przytuliłby ją za to, snując niezbyt realne wizje domku na przedmieściach i radosnych wakacji nad morzem. Brzmi dziwnie? A to, że mogłem wskoczyć na parapet na drugim piętrze i zahipnotyzować swoją byłą, może nie?
Około szóstej zacząłem się zbierać do wyjścia. Niby miło było i nie widziałem żadnego definitywnego powodu, żeby nie zostać na noc, ale, jak to mówią, nawet najlepsza sztuczka za dziesiątym razem się nudzi. Oczywiście to, że klatka schodowa śmierdziała kocimi szczynami, a ja jakoś nie czułem potrzeby wyjścia przez okno, nie nastrajało mnie szczególnie pozytywnie, więc zbiegłem po schodach tak szybko, jak tylko mogłem. Pchnąłem rozklekotane drewniane drzwi, ruszyłem w stronę przystanku…
Nie ma szczęścia w miłości, klnie jak szewc, miewa nietypowe pomysły i właśnie przydarzyło mu się coś dziwnego. Powitajmy Michała.
© 2007 - 2024 Bjornieman
Comments6
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Lorrain's avatar
Jasne... ja stado słoni bangalskich oznajmiam, że ketonal w największej dawce dostę;pnej na receptę spływa po mnie, jak po polskiej kaczce! Vivat!